Jeżeli prawdą jest to, że człowiek wzrasta mierząc się z przeciwnościami i swoimi słabościami, to wycieczkę na Świnicę przez Zawrat możemy zaliczyć do tych z grupy rozwojowych. Przyszło nam bowiem mocować się nie tylko z banalnym dyskomfortem pobudki w środku nocy, ale przede wszystkim z fatalizmem prognoz, które praktycznie od kilku dni nadgryzały naszą nadzieję na piękne widoki z grani, a nad samą wspinaczką postawiły ogromny znak zapytania.
Z tego też powodu postanowiliśmy zmodyfikować trasę i podjąć decyzję o ewentualnym wejściu na Świnicę w Murowańcu, dokąd ruszyliśmy z Kuźnic Doliną Jaworzynki lub przez Boczań, w zależności od indywidualnych smaków, sympatii i słabości (w sensie upodobań a nie niemocy) uczestników wycieczki.
I to był bardzo dobry pomysł, ponieważ na Hali Gąsienicowej niczym zza mglistej kurtyny odsłonił się przed nami i rozegrał niezwykły spektakl z wierzbówką kiprzycą w roli głównej.
Gdyby Mickiewicz był w Tatrach, gdy kwitnie wierzbówka, z pewnością napisałaby w sonecie:
„Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu;
Co to za wędrowiec nurza się w różowość i jak łódka brodzi:
Śród fali chmur płynących, śród wierzbówki powodzi?”
Otulające obłoki, niczym gigantyczna wata cukrowa, w której ukryły się okoliczne szczyty, niestety straszyły deszczem.
Po krótkim odpoczynku w schronisku, przesunęliśmy się do kolejnej bazy, tj. nad Czarny Staw Gąsienicowy, i tam ostatecznie zdecydowaliśmy, po stwierdzeniu braku komórek burzowych w nadchodzących godzinach, że wchodzimy na przełęcz Zawrat – słynny początek Orlej Perci.
Deszcz dosłownie wisiał w powietrzu, maszerowaliśmy w chmurach,
ale jeśli myślicie, że najpiękniejsze widoki zostały na Hali Gąsienicowej, to jesteście w błędzie.
Jak się okazuje, zasnute mgłą i chmurami Tatry zachwycają nie tylko wytrawnych wędrowców, ale hipnotyzują również kozice. Te które spotkaliśmy, zaskoczone równie co my nagłym wynurzeniem się towarzystwa na mglistym szlaku, ale nieco osowiałe i ociężałe, ładnie zapozowały do zdjęć.
Gdy minęliśmy Zmarzły Staw Gąsienicowy,
zaczęliśmy wypatrywać kolejnych atrakcji w postaci rumowisk skalnych, a dalej łańcuchów i słynnej poręczy z trzech klamer,
dzięki którym pokonaliśmy skalne spiętrzenie i weszliśmy na Zawrat (2159 m). Po krótkiej chwili dogonił nas tam lekki deszcz, który nie odstąpi nas na krok aż do Kuźnic.
Podobno panorama z Zawratu jest fenomenalna, obejmuje między innymi Mięguszowieckie Szczyty, Rysy, Gerlach, Hruby Wierch czy Krywań, dlatego zachwycaliśmy się nią w wyobraźni lub szukaliśmy w pamięci, rysując palcem po chmurach poszczególne wierzchołki.
Na Zawracie jednak nie zawróciliśmy, a skierowaliśmy się w stronę Świnicy, wchodząc w coraz bardziej mroczny i tajemniczy klimat,
którego szarość momentami rozdzierały niebieskie kępki dzwonka drobnego.
Na Świnicy przez chwilę mieliśmy szczyt na absolutną wyłączność… jeśli pominiemy deszcz.
Zeszliśmy czerwonym szlakiem na Świnicką Przełęcz, pokonując kilka fragmentów z łańcuchami, które przy mokrej skale są istotnym zabezpieczeniem i ogromnym ułatwieniem w trudniejszych miejscach monumentalnego masywu Świnicy.
Dalej powędrowaliśmy na Kasprowy Wierch, odkrywając po drodze Tatry utkane z milionów maleńkich okrągłych kryształów ponawlekanych cierpliwie i misternie na łodyżki sit skuciny, innych traw czy lilijek alpejskich.
Brak panoram zrekompensowało nam również ponowne niespodziewane pojawienie się kozic.
Po osuszeniu się, ogrzaniu i zregenerowaniu na Kasprowym, do Kuźnic dotarliśmy, nadal w deszczu, przez Myślenickie Turnie.
Nawet jeśli mglisto-deszczowo-kryształowa wspinaczka na Świnicę przez Zawrat pozwoliła nam fizycznie i mentalnie podrosnąć oraz zobaczyć Tatry w skali makro, to na następny wyjazd złożyliśmy zamówienie na słońce.
Sprawdźcie koniecznie, jak było… w kolejnej relacji.
Mapka trasy
Galeria:
Fot.: OK, MD, Mariusz Czarny
Opracowanie tekstu: OK
No comments yet.